Założyciele Fundacji Ochrony Przyrody i Rozwoju Turystyki FOPiT-GOBI z Raczkowej już od dawna zajmowali się pomocą dla dzikich zwierząt. Jeszcze przed zarejestrowaniem Fundacji, pod opieka założycieli, wracało do zdrowia i pełni sił wiele ptaków i ssaków.
Od 2016 roku Ośrodek Rehabilitacji Dzikich zwierząt działa już formalnie na podstawie decyzji Generalnego Dyrektora Ochrony Środowiska przy Ministerstwie w Warszawie. Od tego czasu wiele się zmieniło. Powstały nowe woliery, wybiegi i pomieszczenia. Całość jest przygotowana na przyjęcie pacjentów z różnymi przypadłościami. Jest przedszkole dla najmłodszych, izolatka dla trudnych przypadków, woliery i wybiegi dla rekonwalescentów itp. Corocznie przez Ośrodek przewija się około 200 potrzebujących pomocy zwierzaków. Znakomita większość z nich wraca do natury. Młode ptaki po odchowaniu w przedszkolu trafiają do większej woliery, gdzie się uczą latać i szukać pożywienia w różnych miejscach. Potem są obrączkowane a woliera otwarta na oścież. Ptaki po wylocie bardzo często przebywają przez jakiś czas w pobliżu i domagają się dokarmiania. Rekordzista był bocian Klekuś, który przez kilka miesięcy przylatywał na śniadanie i kolację. Jednorazowo potrafił zjeść ponad pół kilograma mięsa. Teraz, od kilku dni, przebywa koło Złotnik i jest na utrzymaniu mieszkańców wioski. Przekazaliśmy informację, co mu najbardziej smakuje i widocznie jest mu teraz tam dobrze, bo już nas nie odwiedza. Musieliśmy zamknąć wolierę przed kopciuszkiem „Paszczakiem” bo wracał do niej na każdą noc. Paszczaka potem dokarmialiśmy w pobliżu. Dzisiaj często go słyszymy ale dużo rzadziej widujemy.
Trafiają się jednak takie sytuacje, kiedy zwierzę jest skazane na stały pobyt w Ośrodku. Bielik z częściowym paraliżem jest u nas od samego początku. Myszołowy czy błotniaki z kontuzjami skrzydeł uniemożliwiającymi sprawne latanie, jastrząb po częściowej amputacji skrzydła itp.
Innym przypadkiem, są młode zwierzęta, które tak się przyzwyczaiły do człowieka, ze traktują go jak przedstawiciela swojego gatunku. Sarna Milusia, która trafiła do nas jeszcze z pępowiną, czyli w pierwszych dniach swojego życia, na widok człowieka biegnie i chce się witać. Podobnie traktuje psa, który jej matkował w dzieciństwie. Wypuszczenie takiego zwierzęcia na wolność, to właściwie skazanie go na śmierć. Lis „Płomyk” jest podobnym przypadkiem. Zostanie z nami już na stałe.
Utrzymanie tych zwierząt wiąże się nie tylko z pracą przy opiece nad nimi, ale także z wydatkami na leczenie czy zakup karmy. Tu się sytuacja troszeczkę komplikuje. Wszystkie koszty Fundacja bierze na siebie. Czasami staramy się o wsparcie finansowe, zwłaszcza od instytucji publicznych, które powinny te sprawy wziąć na siebie. Niestety najczęściej jest to problem nie do rozwiązania, a potrzeby są coraz większe. Najmłodsze, dzikie ssaki nie mogą pić krowiego mleka, bo one je zabija. W przypadku saren, wiewiórek, popielic, lisów itp. dzieciaków musimy stosować preparaty mleko zastępcze, a to są już dość duże koszty.